On Fri, 27 Aug 2004, Krzysiek Kielczewski wrote:
Sami popatrzcie co *Jacek Kijewski* napisał:
| Co więcej, KAŻDA dyscyplina, której przepisy ściśle nie ograniczą,
| wynaturza się i samoistnie ginie po jakimś czasie. Przepisy zazwyczaj
| służą _uratowaniu_ danej dyscypliny przed zanikiem (po prostu w pewnym
| momencie coraz więcej ludzi stwierdza "ja p...lę, co roku wydawać 50 tys.
| USD na 5-metrową łódkę, zajmę się czym innym").
Patrz klasa open na śródlądzi na przykład :-)
Samanta (Santana?) już jest na sprzedaż, widziałem na Allegro :)
| Dlatego określa się ograniczenia techniczne. A omijanie ich jest
| ordynarnym oszustwem, gdzie ktoś próbuje wygrać nie swoimi
| umiejętnościami, tylko pieniędzmi. A to nie jest walka fair.
Mógłbyś rozróżnić omijnie przepisów od pompowania kasy? Bo chyba
czym innym jest wystartowanie na węglowej omedze trzymającej
odpowiednią wagę od postawienia dwukrotnie większego spina... Prawda?
Wiesz, żeby móc oszukać na (np.) masie węglowej omegi, trzeba mieć węglową
omegę, bo inaczej to niewiele oszukasz. Więc pompujesz kasę. Patrz, jak
było z wczesną klasą 730, Bobrowski naprodukował kaw i określił jakieś
warunki, i zaczął się wyścig. Robili krańcowo cienkie kadłuby (no co, że
się nie powinno i to wbrew idei tych wyścigów, ale przecież MOŻNA
WYGRAC!!!, pakowanie mylaru, kevlaru itd. W efekcie klasa zdechła na jakiś
czas i podniosła się dopiero za Malickiego, po dość skutecznym obcięciu
takich praktyk. Dalej pewnie chłopaki kombinują, ale teraz się
przynajmniej unormowało.
Żeby postawić 2x większego spina musisz go kupić... i jeszcze zamachlować
z pomiarami (najprościej mieć dwa takie same, na imprezach niższej rangi
mierniczy nie stawiają stempelków, jednego pokazujemy, na drugim
płyniemy... jeżeli na 7-metrowy jacht spinaker kosztuje 3000 zł, a
musisz kupić 2...).
Widzisz, C-24 miał kiedyś przepisy wzorowane na IOR. Przepisy te nie
dopuszczały ani pełnolistwowych grotów, ani głębokich spinakerów (IOR
dopuszczał takie płaskawe). Ale zaczęło się naciąganie, ten sobie
spinakera kupił (i stawiał na nocnych wyścigach), to tamten. W efekcie
trzeba było odejść od tego, ograniczając tylko powierzchnię do 45 metrów
(znaczy, ograniczono wymiary, ale to własnie tyle mniej-więcej daje).
Kilku klubów nie było stac na dalsze ściganie i klasa zaczęła się kończyć.
Dalej: był zapis, że na pokładzie może się znajdować jedynie 5 sztaksli, w
tym obowiązkowy fok sztormowy. Do sztaksli był liczony big-boy. Przepisu
tego nie przestrzegano w zasadzie nigdy. A 5 sztaksli to genua I, genua
II, genua III, fok sztormowy, bigboy... ops, nie mamy lekkowiatrowej, więc
rezygnujemy z dwójki, bigboja? A zapasowa jedynka? To były ważne wybory.
Dalej, obowiązek wożenia kotwicy i łańcucha przy maszcie. Płuciennik
własnego syna protestował o "niemanie kotwicy" (a syn ojca o mijanie boi,
to w ogóle specyficzna rodzina jest...).
Ciężarki dorzucane przez sędziów. Na Skalarze odkręcili je i używali jako
ruchomy balast, wskutek czego Skalar do dziś leży na kilku metrach pod
Orłowem...
O regatach morskich nie wspomnę, zakaz korzystania z silników, a tu pod
Bornholmem w absolutnej flaucie, mgle i w nocy przed dziobem przesuwa się
biała zjawa robiąca pyr-pyr (jotka jakaś chromolona). Ktoś ich rozpoznał,
to się tłumaczyli, że to agregat i że akumulatory ładowali. Tiaaa, i
kajaki ważyli, oczywiście.
I tak dalej, i tak dalej. Tam, gdzie przepisy nie są skrupulatnie
przestrzegane, a za łamanie ograniczeń technicznych nie piętnuje się
zawodników, najpierw zdycha atmosfera, potem rywalizacja, a na koniec
klasa/konkurencja.