" />Kakita uśmiechnął się delikatnie do Asahina i przytaknął jego słowom:
- Widzę, iż nasze nadzieje są podobne, chcę nacieszyć moje zmysły atmosferą jesieni. - Lecz przez moment sprawił wrażenie jakby coś go zasmucało - Choć pewnie nasze małe oczekiwania nieco się różnią. Lecz zdaje się, że każdemu uczestnikowi tegorocznego Festiwalu Setsuban przyświeca inny cel, dla jednych to będzie początek drogi, a dla innych zmierzch i ostatnie kroki. - Zacisnął zęby i odchrząknął starając się odwrócić uwagę Tsuneari od swych emocji, lecz nie udało mu się ukryć smutnych oczu.
Rzucił okiem w stronę palankinu, w którym znalazł się Narare i dodał:
- A co do Twego pytania Panie. Nieważne co obstawiasz, ważne jest, że masz nadzieję i wierzysz w powodzenie... - Uśmiechnął się i dokończył -...naszego towarzysza. Stawia to nasze jedno małe pragnienie w tym samym miejscu.
Jeśli Asahina zwrócił uwagę na jego dłoniach, to mógłby dostrzec, iż Ketsu zacisnął pięść, w której kurczowo coś trzymał.
" />Witaj Karolino
Doskonale Cię rozumiem ,przechodzę dokładnie to samo..
Tak jak mówi Lusi ,na dobrego lekarza,ba ,lekarza-psychologa chyba trzeba poprostu trafic..
Też mam z tym problem..i bardzo się zrażam ale myślę że niewolno Nam tracic nadzieji bo naprawdę wiele osób sobie z tym poradziło.Wiesz,najgorzej się poddac,tego niewolno Nam robic.
Nierobisz krzywdy córce,nieobwiniaj się,również mam dzieciaka i to przede wszystkim dla niego chciałabym wyjśc z agorafobii,czasami denerwuję się że on "żyje" moją nerwicą (mówię żyje ponieważ czasem słyszę "Mamuś a jak już bedziesz zdrowa to.............etc"Wiem że na swój sposób przeżywa to,niesposób ukryc to paskudztwo,ale wiesz co zauważyłam?Że moje dziecko jest jakby wrażliwsze przez to na ludzką krzywdę ...newiem dlaczego ale coś takiego w Nim zauważam...
Karolino MY niechciałyśmy chorowac i niemożemy się za to obwiniac a dzieci?Dzieci będą NAs kochały za to że jesteśmy....Tak ja uważam.
Musimy wierzyc że będzie dobrze....no ,dopadło NAs cholerstwo ale to jeszcze nie koniec świata....niepoddawaj się,ja walczę juz trzy lata,
czasem brakuje sił.....mam dołki ale zaraz się podnoszę...
Myślę że zrobiłam duże postępy...dzieki wierze w to (tak ,juz sama wiara i przykłady ludzi którzy dziś żyją inaczej) pozwoliła mi przekierowac swoje myślenie na inny tor...czyli ,już niemyślę że się nieda,że ja z tym muszę już (nie)funkcjonowac do końca życia,dziś wiem żę się uda.....
Małymi kroczkami...ale musi.
Tobie też się uda...życzę Ci tego z całego serca...
Pozdrawiam.
" />Z tego co zapamiętałem, procedura miała wyglądać tak, że w przypadku wojny (konkretnie ofensywy na zachód) do tych obiektów byłyby odpowiednio wcześnie dostarczane głowice. Następnie jednostki rakiet taktycznych "podjeżdżały" na załadunek tychże głowic - w tym i jednostki polskie. Po uzbrojeniu - hajda na zachód z całym natarciem.
Osobiście nie stwierdziłem, ale zdaje się że promienie wyjazdu ze schrono-garażu były za małe dla typowych wyrzutni na MAZ-ach np.
Być może stał tam jakiś dźwig do załadunku głowic? Dwa mniejsze pojazdy? A może potrzebny był zadaszony obiekt do przeprowadzenia jakichś czynności przed/po załadunku? Możliwości teoretycznie setki.
Niestety pewności nie ma w żadnej z teorii - wszystko to mniej lub bardziej prawdopodobne spekulacje.
W polskich jednostkach OPK nie spotkałem się w takimi ukryciami - jednak podobne ukrycia były w niektórych radzieckich dywizjonach OPL. Bliższych informacji nie mam co mogło w nich stać.
" />Pewnie znowu będę inna, ale mnie się fabuła w Iwd 2 podobała, jakakolwiek by nie była. Nie wiem, czego Wy, ludzie, oczekujecie, ale ja tam jestem prostym człowiekiem i mnie się podobało. ; ) W Jedynce natomiast nie. Takie o nic, węże atakują, musisz bronić wiochy druidów. Za to w Iwd2, faajne. Powroty do przeszłości na każdym kroku, odwiedzanie miejsc z jedynki, patrzenie, jak się zmieniły przez te lata, spotykanie ludzi, którzy w jedynce byli np. dziećmi. Za dużo walki, fakt, ale na to ta gra była nastawiona. Natomiast fabuła w Bg2, nie podoba się już. W BG była fajna, te odkrywanie własnej tożsamości przez x rozdziałów, tob też się podobał, bo też tam było o naszej przeszłości. A w BG2 ? Porwanie przez szaleńca - fajne. Ale potem ? Niby z jakiego powodu mam go ścigać ? Porwał mi 'przyjaciółkę'. Co, jeśli jej nie lubię i wręcz mówię 'a dobrze jej tak'. Co, jeśli jestem płochliwym stworzeniem i zamiast go ścigać wolałabym się gdzieś ukryć ? Ale mniejsza z tym. Potem lecimy jak po sznurku. Nie no, nie powiem nic więcej, BG2 pod względem fabuły mi się nie podobało. Irenicus jest dla mnie tak obcą osobą, że opieranie na nim gry mi się nie podoba. Ot, jakiś typek się przypałętał, bo go elfiki skrzywdziły i się wyżywa na mnie. Może małe zestawienie pod względem fabuły: BG2<Iwd2 BG, ToB>Iwd, Iwd2 Bg2>Iwd Ale to tylko fabuła. Mimo wszystko znowuż wybieram tutaj w tej ankiecie BG2, ponieważ jak mówiłam - ta gra ma w sobie to coś, że chyba przeszłam ją największą ilość razy ze wszystkich gier, które posiadam. Ilość modów, kombinacji drużyn itp, to chyba to. ;p
Tak, ja też wolę je od każdego innego modelu. To jest właściwie powód dla którego tak odstraszają mnie Solarisy - to bardzo porządne autobusy, nie da się tego ukryć, ale wymianę powietrza mają zerową i atmosfera tylko się zagęszcza.... a jak wiadomo - ludzie się nie myją!!!
ale zerowa wymiana powietrza to nie wina SOLARISÓW.
Bo to było tak - do wyboru: duże przesuwane okna lub małe okna i klima. U nas zwyciężyła wersja oszczędnościowa w postaci małych okien, co tłumaczono przepisami unijnymi, co było oczywiście blefem (i małe okna są przecież praktycznie we wszystkich nowych busach i tramwajach), gdzyż solarisy urbino 10 Mobilisa dostarczone później miały przesuwane okna...
Jeszcze raz Justyna wielkie dzieki.
Ty jedna postarałaś mi sie pomóc,wiec
mega uściski kieruję w Twoją strone.
No więc tak u mnie z naczynkami jest to tak,że mam je praktycznie od urodzenia.
Oczywiscie,jak byłam małym dzieckiem to tego nie było tak bardzo widac.Najpierw
byl tylko mały rumieniec,potem wiekszy,
aż w koncu doszło do tego,że naczynka mi popękały.Obecnie moja twarz nie prezentuję się zbyt dobrze,kolor czerwony bardzo ją szpeci-szczerze powiedziawszy nie moge na siebie patrzeć :(
Naszczescie w moim przypadku nie doszło do tego,żebym miała czerwone czoło( i mam nadzieje,że nie dojdzie),moim kłopotem są czerwone policzki.
O tyle dobrze,że...chociaz tylko tyle.
I tak wsumie sie tym pocieszam.
Na mojej twarzy nie widac tak bardzo emocji,chociaz ostatnio przyznam,że zauwazylam,ze coraz czesciej w sytuacjach wstydliwych,stresowych,nerwowych itp robie się buraczkiem.Az mi głupio nawet mówic jest do ludzi wtedy,chce się schowac gdzies,uciec czym predzej.
Pewnie to znasz Justyna :(
Ogólnie to poza rumiencami,nie mam z
twarza wiekszych problemów,zero pryszczy.
Czesto miałam tak,ze po stosowaniu kremów,zwłaszcza kiedy probowalam na to nałozyc podklad(zeby przyslonic rumieniec),to dochodzilo do tego,ze strasznie podraznialam twarz.Pozniej przez jakis czas mialam ją zaczerwienioną bardziej,w miejscu podraznienia suchą tez bardzo.Raz w tej sprawie bylam u dermatologa i tam poradzono mi wizyte u kosmetyczki.Dokladniej babka powiedziala mi,ze naczynka bede miec do konca zycia jesli ich nie usunę.Zasmuciło mnie to.Jestem jeszcze osobą nie pełnoletnia,
mam prawie 18 lat,a moja matka nie chce mnie zabrac na taka wizyte-mowi,ze zniszczy mi twarz :(
Nie wiem co robić.Moze i pieniadze wykombinowalabym na ten laser i jakos pojechala na taką wizyte,tylko chce sie czegos wiecej dowiedziec na ten temat.Mam pytanie wlasnie-czy po laserze mozna ukryc to,ze sie robiło cos z twarzą?(Wiesz wtedy nie musialabym matce nic mówic)...Jesli nie laser to trudno ide na elektrokalgulacje i nie ma nic do gadania.
Sorry,ze Cie przynudzam.
Co tu jeszcze dodac..hmm
To chyba tyle.Powiedz mi lepiej Justyna,jak tam z Twoją twarzą? :)
Jesli chodzi o kremy to poradzilabym Ci vichy na naczynka,ale jest dosc drogi.Mysle jednak,ze od czasu do czasu mozesz sobie na taki pozwolic,swietnie działa.
Pozdrawiam Cię i jeszcze raz bardzooo dziekuje za uwagę i za chcec pomocy.Jestes kochana!!!
Ale tez nie wiem, dlaczego to zawsze kobieta ma "kształtowac nawyki żywieniowe rodziny"
Nie chodzi o sztywny podział, ale w momencie, gdy urodzi się dziecko i kobieta zostaje z nim w domu (jeśli są następne dzieci, to ten okres jest dość długi), to sama mu przygotowuje posiłki, a nie czeka, aż zrobi to mężczyzna po pracy. Nie uważam, że muszą być podziały tradycyjne, pewnie jeśli mężczyźni będą brali urlopy wychowawcze, to oni będą kształtowali nawyki żywieniowe dzieci. Na razie robi to matka. W końcu osoba pracująca jest poza domem nawet 10 godzin, a pierwsze lata są istotne w kształtowaniu smaków, poznawaniu nowych potraw, otwartości na nowe dania.
Mąż również gotuje w domu i np. zupy robi dużo lepsze niż ja, ale nie da się ukryć, że przez to, iż jestem w domu, to ja mam wpływ na to, co Pawełek dostaje do jedzenia, bo to ja to przygotowuję. Nie widzę powodu, by się dziwić temu, co układa się samo w naturalny sposób. Poza tym to ja robię obiady, bo zależy mi na tym, byśmy jedli świeże potrawy, a nie odgrzewane, więc ja decyduję o tym, co się pojawia na stole.
Na pewne sprawy patrzę normalnie i nie chcę na siłę udowadniać, że musi być po równo, że kobieta ma zostawić to, co do tej pory robiła i trzeba koniecznie mężczyzn zagnać do pracy. Zawsze uważałam, że najlepiej jest, jak ma się zdrowy stosunek do tego, a odrzuca się ideologię, którą chętnie podają media.
Pamiętam, jak byłam chyba w 3 klasie podstawówki, mama chciała, byśmy podawały jedzenie młodszemu bratu (prawie 3 lata różnicy), a ja nie widziałam powodu, by go wyręczać w tym, co sam może zrobić. Co prawda swoją pierwszą owsiankę podgrzewał w porcelanowym talerzu informując mnie, że ciągle jest zimna i coś zaczyna śmierdzieć, ale szybko zaczął być samodzielny. I to wszystko jest dla mnie oczywiste. Chłopak powiniem być przygotowany do robienia wszystkich prac domowych, ale na razie to kobieta jest więcej w domu z małymi dziećmi.
ps. Zapomniałam dodać, że mąż robi też doskonałe gołąbki, moje się nie umywają do jego...
Dzień dobry. Moi świnkopanowie żyją sobie w zgodzie. W weekend byli prawie cały dzień na wybiegu, więc miałam wraz z mężem okazję prowadzić wnikliwe obserwacje.
Wybieg składa się z 2 grubych kocyków, na jednym z nich w kąciku rozłożony podkład Seni i tam właśnie stoi duży plastikowy domek od ich klatki (z wyposażenia klatki Robin zostawiłam im tylko podest-antresolkę, rampę musiałam sztukować, bo była za stroma, poidło za duże, paśnik zewnętrzny niepraktyczny - siano się wysypuje dołem i bokami- , karmik na karmę gigantyczny, tunel ma małe otworki i nawet na wybieg się moim zdaniem nie nadaje, bo Ulryś tak biega, że bałabym się, że mu się o te otworki wentylacyjne pazur zahaczy, więc tylko domek wykorzystuje na wybieg). W domku mają zawsze siano. Na terenie wybiegu stawiam im piankową dużą tackę z granulatem, suszonymi warzywami, lepszym siankiem spożywczym itp suchym pokarmem, miseczkę z wodą, gazetowe kulki, legowisko ew kocyk z termoforkiem, łubiankę po truskawkach wypełnioną siankiem i leżącą na boku (Uli się tam czasem chowa) i jakieś zabawki np gigantyczną zdrewniałą szyszkę - pamiątkę z egzotycznej podróży - którą obaj uwielbiają nagryzać, plastikową doniczkę wypełnioną sianem, którą lubią toczyć po podłodze i podskubywać z niej sianko..
Chłopaki zwykle siedzą przytuleni za domkiem i bobczą. Jak nie siedzą tam to się posilają - uwielbiają rozsiąść się w piankowej kuwecie i wcinać co dookoła i pod nimi. No i spacerują tam i sam, a Uli biega i podskakuje jak dziki mustang wokół domku. Uli zaczął zdecydowane próby molestowania Hermanka, podczas gdy Herman jest zajęty jedzeniem. Hermana generalnie wkurza wszystko, co przeszkadza mu jeść, więc wtedy obraca się gwałtownie do malca, a ten zmyka gdzie pieprz rośnie, ale zaraz ponawia próbę. W tych próbach sił Ulryś wykorzystuje swoją zwinność i energię, a Hermanek swoją masę. Na razie Herman górą, ale kto wie jak niedługo będzie.
Ulryś jest jeszcze małym dziczkiem na rękach - cały czas czujny i zdarza mu się lekko skubnąć zębami rękę, która go trzyma. Niestrudzony z niego wiercipiętek, ale nigdy jeszcze nie odważył się sam zejść z terenu wybiegu na śliskie i zimne drewno. Herman za to raz na jakiś czas przejdzie się po pokoju, jak go nauczył Chippy. Zastanawialiśmy się z mężem, czy w ogóle klatka im jest potrzebna, chociaż lubię tę klatkę, bo stoi na stelażu, więc świnki są łatwo dostępne i widoczne, w dodatku na półce pod nią jest mnóstwo miejsca na świnkowe zapasy.
Klatka chłopaków urządzona jest w tej chwili tak: wyścielona podkładami seni, na to w kątach spore kupki siana (sprzątamy codziennie) w jednym rogu polarowy hamak z frędzalmi ( moim zdaniem to jest hit, bo świnki uwielbiają pod nim się wylegiwać i wyglądać na świat spoza frędzli, same pozostając w ukryciu), obok, częściowo pod hamakiem, legowisko lub śpiworek-norka lub kocyk z termoforem pod spodem (w zależności co akurat jest w praniu), w drugim rogu antresolka a na niej kawałek polaru albo moja stara czapka-garnek wyścielona polarem , poidło i karmnik od tej klatki, do którego Ulryś lubi się wdrapywać , pod antresolką siano, a ostatnio łubianka nim wypełniona, pośrodku przy rampie miseczki z warzywami, wodą a ostatnio tacka piankowa z suszonymi przysmakami i granulatami. Postaram się zrobić zdjęcia, choć tego nie cierpię i cykam tylko telefonem.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plwpserwis.htw.pl
|